W dobie obostrzeń, zakazów i zaleceń jedną z najbardziej poszkodowanych dziedzin jest kultura. Bo przecież ludzie związani z tą sferą, od pracowników ośrodków kultury po wykonawców (artystów) swój byt opierają na kontaktach z ludźmi. O problemach, które się z tym wiążą i jak je rozwiązywać, ale też o nadziejach i planach opowiada Alicja Naworska-Kotelon, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury „Pegaz” w Pieckach.
Pani dyrektor, jak w sytuacji, w której tkwimy już ponad pół roku funkcjonują domy kultury?
— To trudne pytanie. Dzisiaj domy kultury muszą działać bez udziału publiczności. Nam ten odbiorca jest potrzebny, ponieważ my kulturę przekazujemy dalej. W przekazie na żywo możemy odczytać czy to, co dajemy jest odbierane pozytywnie czy odbiorca potrzebuje czegoś więcej. Zawsze możemy też porozmawiać – i my to często robiliśmy – o danym wydarzeniu. Teraz natomiast jesteśmy w stanie jedynie podawać kulturę. Odbiorcy mogą zareagować wysyłając serduszko albo podniesiony kciuk na Facebooku. I to wszystko. Rzadko kiedy nasi odbiorcy decydują się na komentowanie, nie mówiąc o prywatnej wiadomości na messengerze, ale nie ukrywam i to się zdarza. Nie wiemy jednak jak ci nasi odbiorcy nas naprawdę odbierają. Może tak – powiedziałabym, że teraz pracujemy w jedną stronę. My dajemy i… niestety na tym się kończy. To jest najsmutniejsze.
Rozumiem, że za żywym odbiorcą bardzo się już stęskniliście?
— To mało powiedziane. Bardzo pragniemy tego kontaktu i nie możemy się doczekać momentu, w którym będziemy mogli spotkać się z naszymi odbiorcami. Myślę, że możemy ich nazwać naszymi przyjaciółmi, bo odbiorcy kultury stanowią przecież dość wąskie grono. Tak naprawdę znamy się wszyscy i dlatego ta tęsknota jest wielka. To jest trochę tak jak z rodziną czy najbliższym przyjacielem.
Czas bez ludzi, jeśli tak to mogę określić, jest dobry na remonty, pokończenie zaczętych projektów, by te domy kultury mogły pięknieć w oczekiwaniu na powrót do normalności.
— Już teraz zapraszamy wszystkich tych, którzy będą chcieli nas odwiedzić. Imprezy, które odbyły się u nas online były przygotowane tak, że w każdej chwili mogłyby się odbyć także na żywo. W drugą stronę mogliśmy bez problemu przenieść się do sieci, paradoksalnie dzięki temu, że zostaliśmy postawieni w takiej a nie innej sytuacji. Dzięki temu, że byliśmy beneficjentami programu Narodowego Centrum Kultury „Zaproś nas do siebie”, zostaliśmy przysposobieni do tego, by sprawnie działać w Internecie, ale też bez problemu przejść z powrotem w tryb normalny. Przez ten czas szkoliliśmy się także bardzo intensywnie aby podnosić swoje kwalifikacje. W GOK powstała także Społeczna Rada Programowa, która wspomagała prace nad nową ofertą kulturalną.
A czego mieszkańcy gminy Piecki mogą się spodziewać po tym, jak będzie można Was już odwiedzić?
— Na pewno otwartych drzwi. My już wcześniej, kiedy nastąpiło to pierwsze małe otwarcie, chcieliśmy zrobić rozpoczęcie sezonu w środku sezonu (śmiech). Planowaliśmy zrobić imprezę w stylu karnawałowym, z przebraniami, głośną muzyką płynącą prosto z budynku GOK i cieszyć się ze wszystkim tym, że wracamy do normalności. Ta normalność nie została nam w pełni oddana, więc cały czas trwamy z tym pomysłem w zawieszeniu.
Wierzę, że w końcu przejdziemy do tradycyjnego funkcjonowania, że nasi odbiorcy też za nami tęsknią i w momencie, kiedy będzie już można – wrócą do nas i znów będą uczestniczyli w tym, co im zaproponujemy.
Tym bardziej, że środowiska w takich miejscach jak gmina Piecki są jednak zżyte ze sobą i ta kultura osiąga tutaj inny poziom funkcjonowania. W dużych miastach, ośrodkach ludzie inaczej to czują. U Was ludzie chyba bardziej tę kulturę doceniają, chcą ją chłonąć będąc blisko siebie.
— Tak, tym bardziej, że naszymi odbiorcami są dzieci młodsze, a potem jest przeskok – nie chcę mówić, że seniorów, ale na pewno do osób dorosłych, starszych, którzy nie mają czasu na siedzenie przed komputerem. Z kolei młodsze dzieci nie do końca to rozumieją. A jeżeli już umieją to są na lekcjach online i dla nich nie jest fajne to, że muszą po następną rzecz sięgać do Internetu. Chcieliśmy tego za wszelką cenę uniknąć, stąd np. próba wyjścia do ludzi z warsztatami. Niby robiliśmy warsztaty online, ale do domu dawaliśmy materiały. Uczestnik warsztatów mógł się pochylić nie nad suchą teorią, ale nad czymś namacalnym, zobaczyć jak to się robi i spędzić czas z bliskimi, robiąc wspólnie domowe warsztaty. W ostatnim czasie wyszliśmy z Mikołajem i Elfami na teren gminy. Chcieliśmy choć „na sekundę” spotkać się z dziećmi, rodzicami, by mogli poczuć tę prawdziwą magię świąt.
Patrząc na relację na FB widać, że ten odbiór był naprawdę pozytywny. Na zdjęciach widać też radość u Pani, a może wręcz satysfakcję z wykonywanej pracy. Jak Pani się odnalazła w Pieckach?
— Praca w domu kultury sprawia mi ogromną radość, mimo że to trudne zajęcie z uwagi na funkcję, którą pełnię. Ale świetnie czuję się w pracy z ludźmi i lubię też zarażać uśmiechem innych. Jestem osobą pozytywną, wesołą, kiedy trzeba surową. Czy się odnalazłam? Tak. Przyszłam z sąsiedniego, ale jednak większego miasta i pewnie dla wielu wciąż jestem osobą obcą. Dopóki nie zamieszkam w Pieckach pozostanę kimś z zewnątrz. To niełatwe, choć myślę, że mieszkańcy i moi współpracownicy coraz bardziej się do mnie przekonują i wierzą, że to co robię zmierza ku dobremu.
Gdyby Pani miała podsumować ten szalony i trudny rok to czym moglibyście się pochwalić?
— Chciałabym zwrócić uwagę, że chociaż nie zorganizowaliśmy dwóch sztandarowych naszych imprez, czyli Dożynek i Pieckowiady, udało nam się zrobić mniejsze akcje, takie jak Noc Bibliotek, Festyn Kwiatowy, Święto Chleba czy Festiwal Ceramiki, który jest imprezą ogólnopolską oraz zapewnić atrakcje dla dzieci przez dwa miesiące wakacji (codziennie odbywały się warsztaty). Uważam to za nasz sukces. W reżimie sanitarnym, który został nam narzucony, udało się to wszystko zrobić. Kto wie czy nie z większym sukcesem niż w latach poprzednich, bo ludzie też już bardzo chcieli wyjść i spotkać się z innymi. Przychodzili na te nasze propozycje tłumnie, co nam dawało jeszcze większą energię i siłę, by pracować nad kolejnymi atrakcjami. Na pewno nabyliśmy też dużo kompetencji cyfrowych. Jest tego mnóstwo. Każdy z nas potrafi przygotować i przeprowadzić warsztaty, uczestniczymy w kolejnych szkoleniach. Tak naprawdę nie cofamy się, idziemy do przodu i jesteśmy na czasie. A to jest dla nas ważne.
Skoro skusiła się Pani na podsumowanie, może usłyszymy jakie plany macie na przyszły rok?
— Jeżeli chodzi o ten etap, który jest przed nami, wszyscy działamy po omacku. Przygotowaliśmy oczywiście bardzo bogaty program i chcielibyśmy wszystko to zrealizować. Napisaliśmy kilka projektów do Ministerstwa Kultury i zobaczymy co się wydarzy. Nie będę zdradzać jakie mamy pomysły, bo wolimy, by była to niespodzianka, która się wydarzy a nie coś, co zapowiadaliśmy i się nie odbyło. Zapewniam jednak, że tych pomysłów mamy chyba milion (śmiech).
Tym bardziej, że teraz w dobie wydarzeń online łatwiej o odbiorcę z zewnątrz…
— I tu muszę się nie zgodzić. Zauważyłam pewną klaustrofobiczność działań domów kultury. Każda placówka prowadzi zajęcia dla swoich własnych odbiorców, których zdobyła już wcześniej. Śmiem twierdzić, że tych odbiorców nam przybywa, co zauważam choćby po ruchu na Facebooku, ale widzę lokalność, utożsamianie się ze swoim domem kultury. Sama podglądam działania innych ośrodków, ale jestem tam tylko na chwilę. I nawet gdyby ci ludzie robili najcudowniejsze rzeczy na świecie, nie znam ich. Dla mnie to i tak ma mniejszą wartość niż to, co widzę na materiałach lokalnych domów kultury np. w Pieckach, Mrągowie czy Kętrzynie. Zamknęłam się w pewnym momencie na naszą lokalność, kibicuję „naszym” i nie wychodzę dalej poza pewien obszar. Ten trend zaobserwowałam również u moich kolegów w okolicy – zobaczymy co proponuje online Teatr Narodowy czy obejrzymy wystawę w Luwrze, ale tam nie wracamy.
Mamy Nowy Rok – czego by Pani życzyła ludziom, którzy dziś łakną kultury jeszcze bardziej i z utęsknieniem czekają na jej powrót?
— Przede wszystkim życzyłabym wytrwałości w marzeniach i dążeniu do określonych założeń. Ale też dużo ciepła i zrozumienia. Bo konflikty międzyludzkie są dziś nam zupełnie niepotrzebne.
rozmawiał
Marek Szymański