Na zapowiedzi dano ledwie kilka dni wcześniej. Trudno było uwierzyć, choć przez otwór w żelaznej, czarnej bramie można było dostrzec krzątaninę na wprost zamkowej, podniesionej od kilkudziesięciu lat kraty, gdzie po lewej stronie drzwi widnieje w odpowiednim stylu, przytwierdzony do cegieł napis „MUZEUM”. Z kolei po prawej stronie, otwarte dwoje, drewnianych, z czarnymi okuciami, drzwi. Te pierwsze do „Konika Mazurskiego”. Obok nich do Biblioteki.
Owe kilka dni wcześniej, mimo przeprowadzki, ustawiania, sprzątania, ostatnich porządków, usuwania najdrobniejszych śladów remontu, opanowywania związanego z nimi rozgardiaszu, można było zaobserwować, że na podzamczu nie przerywane były prace archeologiczne, wykopaliskowe, ziemne. Między pracownikami w kolorowych, odblaskowych kamizelkach charakterystyczna postać Mariusza Wyczółkowskiego. Trzyma coś w dłoniach. Przygląda się, bada, oczyszcza. Pokazuje innym. Takimi to dwoma obrazkami poprzedzone było jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalno-społecznych miasta ostatnich lat, nieporównywalne z tymi, które kojarzą się mieszkańcom z prowadzoną dotychczas politykę rozrywki, popkultury i sportu. Cofnąć się w czasie to obejrzeć Zamek od początku istnienia samorządu. Ba! Dodajmy do tego lata począwszy od odbudowy Zamku i spójrzmy na obecną jego kondycję, do której doprowadziły mniej lub bardziej śmiałe poczynania dyrektorów Muzeum jeszcze za poprzedniej kadencji samorządu.
Brama została szeroka otwarta w sobotę 25 lipca równo w południe. Nie sposób było mówić o tłumach, co zapewne daje się wytłumaczyć okolicznościami pandemicznymi. Zatem w pewnym sensie zauważyło się rozsądne zachowanie mieszkańców, czy ogólnie chętnych w uczestniczeniu w pierwszym od czasu rozpoczęcia remontu zwiedzaniu Zamku. Nie można wykluczyć, że dostosowano się do zasad, które ogłoszono na stronach oficjalnych Muzeum, gdzie informowano o regulaminie zwiedzania, ograniczeniach w jednorazowej ilości osób mogących wejść do wnętrza, sposobach zachowania. Stąd też zapewne, może nieco rażąca niektórych, formuła oddania w południe pierwszeństwa zaproszonym gościom, którzy po złożeniu hołdu, jakże teraz mile widzianej przez samorządy, tradycji mieszczańskiej, czyli symbolu sygnału dźwiękowego, chorągwi i oczywiście klucza wkroczyli na dziedziniec zamkowy. A tutaj nie można było dać się zwieźć pozorom. To nie jasne słońce i błękitne niebo dało odpowiedni efekt. Jedynie go wzmocniło! Przejrzystość, czystość murów, jakaś przestrzenna elegancja, które momentalnie dały zapomnieć o nastroju zaniedbania, który sprawiał wrażenie odsunięcia na bok spraw Zamku, Muzeum, kultury. To nie żadne zaskoczenie, bo o tym mówiło się od początku remontu na różnych oficjalnych i nieformalnych płaszczyznach. Brak balkonów! Niby nic się nie zdarzyło, a weszliśmy nagle na inny dziedziniec, bliższy tym obiektom, w które nie tak drastycznie ingerowało widzi mi się poprzedniego ustroju.
Czas przemówień przedstawicieli władz miasta, powiatu i województwa można było poświęcić na upajanie się tą niezwykłą jasnością i świeżością dziedzińca, choć nieco przymgloną świadomością, że, jak mówiła jedna z odwiedzających, nie dochowano sztuki restauracji cegieł. Tych nowych, stanowiących uzupełnienia w ścianach zewnętrznych nie postarzono, wobec czego zbytnio kontrastują z pierwotnymi. Z owej, może niezbyt ważnej zadumy, wyrywa głos Dyrektor Muzeum Marty Wojciechowskiej, która z dumą, zaangażowaniem, odpowiednim tembrem głosu mówi o doniosłości sobotniego wydarzenia, ogromie pracy, poświęceniu pracowników Muzeum. Dziękuje samorządowi, przedstawia zmiany wewnątrz Zamku, omawia nowości. Słuchacz ma wrażenie, że Dyrektor dostrzega zmianę statusu Muzeum na tle podobnych obiektów województwa, czy nawet kraju. W jakimś sensie daje władzom i mieszkańcom miasta poczucie wartości przez podniesienie rangi prowadzonej przez siebie instytucji, bez wątpienia zdobywanej przez prace archeologiczne, uzupełnianie ekspozycji, działalności edukacyjnej, a czego ukoronowaniem jest właśnie nowa odsłona Zamku.
A w środku… czysto. Sala na dole chyba bez większych zmian. Zainteresowani, śledzący przekazy od władz miasta i wypowiedzi Dyrektor Muzeum podczas remontu, wiedzą, że ogrom prac służył zabezpieczeniu eksponatów, księgozbioru, wnętrz, ścian, murów, ochronie przed wilgocią, zalewaniem, odnowieniu posadzek, aranżacji pomieszczeń na dodatkowe ekspozycje, wymianie instalacji. Większość skutków i dowodów renowacji nie musi być widoczna na pierwszy rzut oka. Na razie nie fizycznie a tylko mentalnie przenosimy na ostatnie piętro. Dowiadujemy się, że właśnie tam urządzono salę dla prelekcji edukacyjnych, czego, jak mówi jeden z pracowników Muzeum, do tej pory bardzo brakowało. Piętro pod nią, gdzie Dyrektor zaprasza w drugiej kolejności, pełna odmiana! Niezwykle raduje ukłon Muzeum w stronę Loży Masońskiej, czyli tablica z historią i zdjęciami. Tuż obok niej „kącik masoński”. Tamże kielichy, laska, fartuch wolnomularski ze znanymi symbolami, czyli rylcem, węgielnicą, Gwiazdą Dawida. Na innych ścianach, w różnorodnie zainscenizowanych zakątkach informacje i eksponaty poświęcone Wojciechowi Kętrzyńskiemu i Adamowi Huldricusowi Schafferowi, kronikarzowi Rastenburga, na którego opowieść o dziejach miasta zaproszeni są zwiedzający do salki multimedialnej. Z dużego monitora pochyla się nad księgą zatytułowaną „Historia Kętrzyna”. Jego słowom, nie nużącym, niezbyt obfitującym w daty i trudne do zapamiętania nazwiska, ale wzbudzającym zainteresowanie i przenoszącym w mroku pomieszczenia do kolejnych stuleci, poczynając od drewnianej strażnicy na wzgórzu do czasów, gdy miasto nabrało politycznego, społecznego i ekonomicznego znaczenia, towarzyszy wędrówka po multimedialnej mapie dziewiętnastowiecznego Rastenburga, na której za pomocą światła i dźwięku uczestniczymy w ważnych wydarzeniach miasta. Po kilkunastominutowym seansie (nieco przykre jest brak miejsc siedzących i klimatyzacji, ale to pewnie tylko przejściowe niedostatki) możemy na ekranach dotykowych uzupełnić wiedzę o obu historykach oraz poczytać o mieście w trochę innym kontekście niż prezentowanym w filmie.
Jesteśmy z powrotem na dole. Podobnie jak zwiedzanie nie jest w tym roku swobodne, tak i tego lipca został Jarmark Jakubowy ograniczony przestrzennie, czasowo i w stoiska. Dość niemiłe odwiedzającym zdawać się może zamknięcie go na dziedzińcu zamkowym, ale gdy z pokorą przyjmiemy troskę Miasta o zdrowie i życie mieszkańców i przyjezdnych, uznamy, że sobotnie popołudnie i wieczór zostały doskonale i pomysłowo wykorzystane. Koncepcja połączenia Otwarcia Zamku, Jarmarku, swobodnego zwiedzania Biblioteki, możliwości odwiedzenia „Konika Mazurskiego” w dawnej, większej siedzibie, kręcenia się po dziedzińcu, gdzie zapachy dań regionalnej kuchni, stukot wybijanych monet, skrobania pióra na pergaminie, chrzęst rycerskich zbroi z pewnością choćby na jakiś czas zatarły wspomnienia ubiegłorocznego Jarmarku, który…. mimo, że bardziej rozległy i różnorodny pozostawał w cieniu zamkniętego, remontowanego, jakże smutnego Zamku. Ale to już przeszłość. Zaś o tej sprzed wieków opowiada już od kilku dni nowo otwarte Muzeum.