Najpierw tatuaż, potem muzyka? [RECENZJA]

Sięgamy po twórczość lokalnych artystów, od łagodnych brzmień po te cięższe. Czasem trafi się tu wykonawca, który nie do końca związany jest z Warmią i Mazurami. Choć akurat w przypadku INK-JECTION ten związek jest zachowany. Zaraz wytłumaczę dlaczego…

Najpierw chciałbym ogłosić narodziny nowego gatunku muzycznego: rock’tat’roll’a. Za projektem INK-JECTION, prekursorem tej nowej formuły, stoi dwóch muzyków, którzy – chyba pozwolę sobie użyć tego określenia – „przedziarali” swoje życie. Maja i Makabra tatuują zawodowo, ale czasem sięgają po instrumenty – właśnie nagrali świetny album pod znamiennym tytułem: „Rock’Tat’Roll”. I chociaż chłopaki w muzyce prochu nie wymyślili, to powiedziałbym, że wyznaczają nowy cel. Jest szybko, dynamicznie, prosto w twarz – jak to hard core. Ale metalowe korzenie obu tych panów mają tu wielkie znaczenie. Zwłaszcza u Makabry grał już black i death metal z kilkoma kętrzyńskimi zespołami – to ten mazurski akcent. Ten facet wie jak podejść w ogóle do ciężkiej muzyki i chyba wciąż się rozwija. To było już słychać w poprzednim projekcie obu panów – TATTOO GUNS – a w INK-JECTION jest jeszcze dalej, inaczej. Jak? Już analizuję.

Utwór „Kozak twardy” ma brzmienie jak stary BOLT THROWER. Na początku (kilkanaście sekund), bo potem już gitary są hardcorowe, a wokale krzykliwie „nowojorskie”. W tym konkretnym numerze w którymś momencie wokale skojarzyły mi się z Glacą (tym „starym”, jeszcze z czasów SWEET NOISE), ale też bez przesady. Kolejny numer „Biały boli najbardziej…” (i nie jest to numer rasistowski) to prawdziwy strzał w policzek, petarda odpalona w rękach. W „Artysta wielki” mamy za to pierwszego poważnego gościa – to Ripper, znany starszym metalowcom z gry w zespole BETRAYER (a jeszcze starszym ze SLAUGHTER). Legenda. I to właśnie Ripper „wycina” iście slajerowe solo, po którym jest krótkie „stop”. I pogwizdywanie. A nie, to zaczyna się „Owca cała”…

Teksty cały czas oscylują w temacie igieł, tuszu i krwi. I tak jest aż do końca. Każdy numer szybki, zero ballad, zwolnień. Chłopakom pomagają w tym m.in. Macias z MACHOMUT, Mechagodzilla (HEAVYWEIGHT), a na bębnach (i guitar-solo w „Dekalogu”) pojawia się Kriss z MANIPULATION, EMPATIC i DISLOYAL. No i rzecz jasna wspomniany Ripper, który dograł basy w „Dekalogu”, „Zakryj to” i „I wont you”.

Wspomniałem o TATTOO GUNS, które było chyba jednak nieco bardziej metalowe. Projekt rozpadł się z przyczyn, o których nawet dżentelmeni nie rozmawiają, więc tylko pozwolę sobie na porównanie obu płyt pod kątem muzycznym. Tak dochodzę do wniosku, że album INK-JECTION jest bardziej dojrzały, choć prostszy w przekazie. Kompozycje są mniej połamane muzycznie, za to zagrane z jeszcze większym sercem. I tylko żal, że chłopaki nie chcą grać koncertów. Twierdzą, że ich kalendarze są zapchane tatuowaniem. Może kiedyś zmienią zdanie? Na razie warto poszukać „Rock’Tat’Roll”. Zapytaj swojego tatuażystę, może akurat ma?

Marek Szymański

Podobne artykuły

Najnowsze artykuły