Nigdy nie powiedzieliśmy, że mamy dość [ROZMOWA]

O takich zespołach nie pisze się na „pudelkach” – nie widuje się ich w telewizji, w większości rozgłośni radiowych też się nie puszcza. Grupa ALIANS –  bo o niej mowa – niedawno gościła w Mrągowie, ale ma swoich wiernych fanów między innymi w Szczytnie, Kętrzynie czy Bartoszycach. Pochodzi z Piły, swoje pierwsze kroki stawiała na scenie na początku lat 90. Ma na koncie osiem płyt. Więcej szczegółów zdradzi Rafał „Kazi” Kasprzak, lider formacji w rozmowie z Markiem Szymańskim.

Co się działo z zespołem przez ostatnie 10 lat?
— Zespół cały czas był żywy, co łatwo znaleźć choćby w sieci, cały czas graliśmy koncerty, chociaż były momenty, gdy odbywało się to rzadziej niż częściej. Mieliśmy trochę pecha z perkusistami, albo może to perkusiści mieli trochę pecha i na przykład łamali nogi albo gdzieś emigrowali. To czasem powodowało, że trzeba było komuś poświęcić kilka miesięcy na próby. Wiadomo też, w pewnym wieku człowiek czasem musi pewne sprawy życiowe uporządkować, zanim zajmie się punk rockiem, ale nigdy nie powiedzieliśmy sobie, że już dość.

To co mówisz pokazuje, że punk rock nadal nie jest taką łatwą sztuką. A już na pewno niezbyt dochodową. Czy może się mylę?
— To nigdy nie było intratne zajęcie. Dlatego zawsze bawiły mnie teorie różnych ludzi, że niby jakaś tam kapela sprzedała się czy za bardzo myśli o kasie. Przecież powiedzmy sobie szczerze, nawet w przypadku tych zespołów, które jakoś tam zaistniały komercyjnie i mają z tego jakieś pieniądze, to i tak w 99% te zespoły tworzone są przez bardzo kumatych ludzi, którzy bez problemu znaleźliby inną robotę, która dałaby im więcej kasy, a nie wymagała spędzania kolejnej nocy w busie. Jeżeli ktoś gra w kapeli dłużej, niż powiedzmy w okresie studenckim, to znaczy, że po prostu kocha to robić. Przy okazji szacunek i sympatia, z jaką spotykasz się grając koncert na drugim końcu Polski, a to ludzie często nam okazują, są warte każdych pieniędzy.

Od waszej ostatniej płyty minie zaraz pełna dekada. A może nie minie? Bo chodzą słuchy, że materiał jest, tylko czekacie na wydawcę, prawda?
— Materiał nie jest skończony, nie oszukujmy się, jest raczej rozgrzebany, chociaż mamy mnóstwo pomysłów, którymi jesteśmy podjarani. Znalezienie wydawcy to nie problem. Problem to znaleźć kasę na nagranie naszego instrumentarium. Ale spokojnie. Najważniejsze, że wyprostowały nam się problemy, o których mówiłem przy okazji koncertów, że ustabilizował nam się cały skład i że dobrze żyjemy w kapeli. Dzięki temu z płyta też będzie z górki. Ja nawet nie chcę liczyć, kiedy nagraliśmy ostatni materiał. Na pewno zbyt dawno.

Chyba przyznasz, że wasze teksty są ponadczasowe. Często łapiesz się na tym, że utwory, które śpiewasz mimo że powstały dawno temu wciąż są aktualne?
— Co do tekstów, to nie chciałbym wpadać w fałszywą skromność, a z drugiej strony wyjść na zarozumialca, ale mi chyba naprawdę udało się kilka razy przewidzieć przyszłość. Gdy w 2004 roku wydaliśmy płytę Pełnia zaskakująco sporo osób nawet z kręgów naszej „sceny” czepiało się jej wymowy, która była mocno krytyczna wobec rosnącego w kraju pseudopatriotyzmu. W tej chwili jestem pewien, że nie najgorzej udało się na tej płycie opisać obecną Polskę. Z drugiej strony mocno pracuję nad tym, aby teksty nie były jednak bieżącą publicystyką. To jest mało interesujące, poza tym pisanie tych tekstów kosztuje mnie zbyt wiele, by ryzykować, że na za dwa lata któryś mi się zdezaktualizuje.

Wnioskuję że tekst a właściwie ich tematyka jest dla ciebie ważna. Na nową płytę masz już jakąś koncepcję? Co w ogóle sądzisz o płytach tzw. koncepcyjnych? Jest kilka albumów w historii rocka, które idealnie słucha się jako całość…
— W punk rocku zawsze tekst jest sednem, chociaż czasami może być po prostu prowokacją, a muzyka i jej furia są też niezbędnym składnikiem. Zawsze miałem taką ambicję, aby nasze płyty były całością, najlepiej chyba to się udało na Równych prawach i w Egzystencjalnej rzeźni. Zasadniczo w 99% przypadków gdy czegokolwiek słucham, to są to płyty w całości, więc sam rozumiesz. Natomiast co do nowej płyty to wszystko się tworzy. Najłatwiej byłoby powtórzyć motywy mentalne, które już były, ale to nigdy mnie nie kręciło.

Z okresu waszej działalności kojarzę m.in. POST REGIMENT, FATE i chyba bliski wam ŚWIAT CZAROWNIC. Jak się układała między wami współpraca? Było coś takiego?
— Te wszystkie kapele, które wymieniłeś, to byli dla nas bardziej niż bracia. Świetnie żyliśmy z tymi ludźmi i mam mnóstwo cudownych wspomnień związanych z nimi osobiście, ze wspólnymi koncertami i imprezami po koncertach. Najbliżej zapewne byliśmy ze ŚWIATEM CZAROWNICc, bo byliśmy z tego samego miasta i przez większość czasu dzieliliśmy tego samego basistę. To były całe tygodnie spędzone w tych samych busach. Oczywiście, że raz było lepiej, a raz bardziej pod górkę, jak to między ludźmi, ale zasadniczo było fantastycznie. Bardzo blisko żyliśmy też z POST REGIMENTEM, zresztą poznaliśmy tych ludzi jeszcze przed ich wielkim debiutem. To samo FATE i ich manager Pinio, jeden z bardziej życzliwych i mądrych ludzi, jakich poznałem.

Zagraliście wiele koncertów, festiwali – zdaje się, że zahaczyliście też o Jarocin. Dziś nie ma już takiego klimatu. Chociaż nie – mamy Rock na Bagnie, gdzie na kilka dni wszystko staje się inne…. Widziałeś tamtejszą publiczność ze sceny – można to porównać do Jarocina?
— A ja myślę, że mamy w tej chwili w tym kraju wielki powrót zjawiska punkowych festiwali, może nawet nie powrót, tylko prawie masowe zjawisko w skali, której kiedyś nie było. To jest nawet lepsze, niż ten Jarocin, bo bardziej oddolne, częstsze, bliżej korzeni. Gdy graliśmy na Rock Na Bagnie było super, ale przecież w tej chwili podobnych, trochę mniejszych imprez jest tak dużo, że w niektóre letnie weekendy one się dublują. Niedawno graliśmy na Trzciamajce, którą robi mega ekipa z Trzcianki, festiwal w Trzcielu jest już niewiele mniejszy niż Rock na Bagnie, no może jeszcze nie ściąga takich legend, jak Bagno. Świetne niezależne festiwale graliśmy w Słubicach, Namysłowie, w Nowym Mieście, Bydgoszczy, a wymieniam tylko na szybko i z pamięci i tylko Zachodnią Polskę. Czasem gramy małe niezależne festiwale, gdzie jest mega atmosfera, a ekipy wcale nie reklamują tego jakoś bardzo szeroko i mają radochę, że robią coś dla okolicy, a też jest super, mimo, że mało kto o tych imprezach słyszy. Takich miejsc jest sporo, jest to zajebiście budujące i wielki szacunek dla ludzi, którzy to organizują.

Marek Szymański

Podobne artykuły

Najnowsze artykuły