Czesław Mozil ma wiele do powiedzenia, dlatego tak wiele mówi. Jego program „Muzyczny Stand-Up Czesława Mozila” od ponad pięciu lat wciąż sprzedaje się doskonale, do ostatniego krzesła. Polak z duńskim rodowodem albo odwrotnie, jak ktoś chce. On sam uważa się jednak za Polaka. Kibicuje Górnikowi Zabrze, gdzie się urodził, ale też reprezentacjom Polski i Danii. Jak mówi szanuje poglądy innych i chciałby, żeby to działało w obie strony. Na szczerą rozmowę dał się namówić po październikowym koncercie w Kętrzynie.
W Kętrzynie byłeś już z tym programem, równo pięć lat temu. Na czym polega jego fenomen, czemu ludzie wciąż chcą słuchać tego co do nich mówisz?
— Nie mam pojęcia, ale faktycznie coś w tym jest. Jeszcze przed pandemią ludzie dziękowali mi, za te wszystkie słowa, które padają podczas mojego Muzycznego Stand-Upu. W czasach, w których dzieją się naprawdę absurdalne rzeczy, warto przedstawiać – dla odmiany – inne poglądy i opinie, ale też nie obrażać przy tym nikogo. Ja tylko mówię, jak widzę pewne sprawy ze swojej strony i cieszy mnie, kiedy po programie ludzie przychodzą i przyznają, że chociaż mają skrajnie inne poglądy od moich – doskonale się bawili.
Kiedy mówiło się dużo o imigrantach, zabrałeś głos, co nie spodobało się pewnym środowiskom. Spotykasz się jeszcze z jakimiś złośliwościami z tego powodu?
— Ten hejt sięga 2014 roku, kiedy wyszła na rynek piosenka „Nienawidzę Cię Polsko”. Zareagowała wtedy część moich słuchaczy z prawicowymi, a nawet skrajnie prawicowymi, poglądami, kompletnie błędnie interpretując przekaz. Ok, szanuję cudze poglądy, ale mam też prawo do swoich. Chciałbym, żeby ten szacunek do mniejszości seksualnych, mniejszości narodowych, imigrantów, uchodźców, czyli tych grup, które potrzebują wsparcia był powszechny, tymczasem mam poczucie, jakby u nas w Polsce, przy tak bogatej kulturowo historii, ludzie zapomnieli co się działo choćby 30 lat temu. To jest smutne.
A to nie jest też tak, że w programie uprzedzasz pewne nazwijmy to teorie na swój temat?
— Staram się opowiadać jak najwięcej o tych absurdach, które nas spotykają w życiu codziennym. Ale opowiadać zachowując różne punkty widzenia. Mówię na przykład, że moja zaprzyjaźniona siostra zakonna z kościoła w Kopenhadze nie mogła uwierzyć, że ktoś może mieć problem z innym kolorem skóry. A jednak wielu ludzi ma. Jako osoba wierząca mówię też, że kościół katolicki w Polsce jest dziś bardzo daleki od tego miłosierdzia, które powinien reprezentować.
Jako jeden z pierwszych artystów wyszedłeś z koncertami online, potem przeszedłeś na granie na żywo dla ludzi i chyba jako jeden z ostatnich schodzisz ze sceny przy drugim lockdownie. Dlaczego to dla Ciebie takie ważne?
— Dla mnie granie na żywo i spotkania z ludźmi zawsze były esencją tego co robię. Teraz to znów stanie się niemożliwe, albo będzie nam – artystom – odradzane. Ale nie poddaję się i dopóki będę miał gdzie grać, na pewno się pojawię i zagram, nawet dla nielicznej publiczności. To dla mnie bardzo ważne, bo zawsze dużo grałem i kiedy ktoś mi zabiera tę możliwość, czuję się wybrakowany. Teraz mogę sobie pozwolić na niegranie koncertów, ponieważ założyłem, że całą zimę kończę nową płytę: w grudniu nagrywam wokale i miksuję, a potem… zaczynam nowy projekt. Nowa płyta powinna się pojawić w okolicy czerwca lub lipca, więc może jeszcze zdążę nagrać mini-album ze smutnymi i abstrakcyjnymi piosenkami covidowymi. Dla mnie to będzie czas, kiedy będę mógł skupić się na czymś innym i nie rozpaczać nad brakiem koncertów. Planowałem na przełomie roku pojawić się ponownie z Grajkami Przyszłości, ale z oczywistych powodów nie będziemy mogli zebrać tak licznej młodzieży w jednym miejscu. Płyta „Kiedyś to były święta” dostała w tym roku Fryderyka w kategorii „album roku – muzyka dziecięca i młodzieżowa”. To moja duma.
Na scenie żartuję, że moje trasy koncertowe dobrze robią na relację w związku, bo mamy z żoną czas zatęsknić za sobą. Pierwszy lockdown był dla nas sprawdzianem, nie byliśmy pewni jak poradzimy sobie będąc ze sobą 24h. Eksperyment się powiódł – więcej – dobrze nam zrobił i teraz, kiedy koncerty zostały odwołane, a ja siłą rzeczy będę więcej w domu – ogromnie się cieszę. Jeśli rząd nie wyśle nas wszystkich na przymusową kwarantannę, planujemy z Dorotą pozwiedzać Polskę naszym VW, sypiając w aucie na campingach.
Zawsze byłeś aktywny, wciąż zresztą jesteś. Czego Ci się nie udało lub nie uda zrealizować w tym 2020 roku?
— Szczęśliwie – zrealizowałem chyba wszystko, co sobie zaplanowałem. Jest kilka podróży, do których nie doszło. 1 listopada mieliśmy z Dorotą lecieć do Tokyo Opera City Tower na operę Wesele Figara, w której śpiewa nasz kolega – Michał Sławecki. Michał jest kontratenorem, którego zaprosiłem do mojej nowej płyty, z czego bardzo się cieszę, bo to mega zdolny artysta.
Za to udało nam się wybrać w podróż życia. Ponad trzy tygodnie spędziliśmy w Azji, od Dubaju, przez Oman, Indie, Malezję, po Tajlandię. To było w lutym tego roku, tuż przed pierwszym lockdownem. Na lotniskach w całej Azji ludzie w gremiach nosili maseczki, na każdym kroku mierzono nam temperaturę. Tymczasem lotnisko w Warszawie przyjęło nas bez żadnych obostrzeń, a chwilę później kraj został zamknięty.
Grasz, nagrywasz, trafia Ci się a to genialny dubbing a to tytułowa rola w filmie. Byłeś też przecież jurorem w talentshow – człowiek-orkiestra. W dodatku jesteś normalnym facetem, w szczęśliwym związku, otoczony przyjaciółmi. Jak udaje Ci się być „panem z telewizji” ale też zwykłym człowiekiem. Z podkreśleniem tego ostatniego słowa…
— To chyba efekt dobrego wychowania przez rodziców. Oni zawsze podkreślali, że każdy ma prawo do własnych poglądów i że naszym obowiązkiem jest to uszanować. Nauczyli mnie, że ciężka praca nie hańbi, ani nie pomniejsza tego kim jesteś. Życie uczy pokory. Moja matka zdecydowała się na emigrację po czterdziestce wiedząc, że w Danii nigdy nie będzie mogła pracować w swoim zawodzie, który kochała. Moja matka była polonistką, ale w Kopenhadze sprzątała biura i nigdy, nigdy! się nie uskarżała na swoje życie. Ja wiem, że gdybym nie miał możliwości robienia muzyki, a moja żona nie mogłaby pracować w swoim zawodzie, to odnaleźlibyśmy się w innych branżach.
Nadchodzi chyba taki czas, że powinniśmy się cieszyć, że jest tak, a nie gorzej. Chodzi przede wszystkim o szacunek człowieka do człowieka. Sam bym pragnął, by inni nie narzucali mi jak mam żyć. Albo jak inni mają żyć.
A Czesław ma jakieś wady? Masz problem by się do nich przyznać?
— Jak najbardziej, mam mnóstwo wad. Staram się nad nimi pracować, choć to niełatwe. Niekiedy się nie udaje, ale tak naprawdę człowiek bez wad, który się nie zmienia – jest nudny. Staram się być daleki od hipokryzji. Boli mnie ta brzydka cecha u ludzi. To moralizowanie przez ludzi, którzy robią to, przed czym przestrzegają.
Nie jesteś człowiekiem obojętnym na niesprawiedliwość, często reagujesz na nią. Jak ocenisz obecną sytuację? Gdybyś mógł doradzić najważniejszej osobie w kraju to…
— Gdybym mógł doradzać najważniejszej osobie w kraju, to byłbym doradcą Prezydenta. Tymczasem jestem zwykłym bardem grajkiem i nie doradzam wysoko postawionym urzędnikom. Na szczęście, bo nie chciałbym być na miejscu kogoś takiego.
Uważasz się za artystę niepokornego?
— To znaczy jakiego?
Niezależnego, wyrażającego wprost co czuje…
— Chyba najlepiej ujął to Kazik Staszewski w sformułowaniu „tylko wiarygodny jest artysta głodny”. To nie ja. Muzykowanie to moja miłość, ale też zawód, dzięki któremu płacę rachunki. Jestem artystą, ale to oznacza też bycie pracodawcą dla: muzyków z zespołu, oświetleniowca, technicznego, menadżera, dźwiękowca, itd. Czasy niepokornego chłopaka, dla którego rock-and-roll był wystarczający, minął bezpowrotnie. Na szczęście.
Podczas poprzedniej wizyty u nas odwiedziliście Wilczy Szaniec, jedno z najważniejszych turystycznie miejsc w okolicy. Często zdarzają Ci się takie „wypady w teren” podczas grania?
— Powiedziałby, że za mało. Pewnie po dzisiejszym koncercie też tam pojedziemy, bo są w Polsce miejsca, w których warto sobie powspominać historię.
Przy tak intensywnych występach trudno, byś nie bywał na Mazurach. To jest region, w którym mógłbyś się zaszyć na tzw. starość?
— Bliżej mi do Warmii, skąd pochodzi moja żona. Natomiast na starość coraz częściej myślimy, aby mieszkać między Polską a Danią. Jesteśmy tak blisko Danii, a jednak tak daleko. Zaczynam zauważać u siebie to, co widzę u polskich emigrantów. Oni na emigracji bardzo tęsknią za Polską, której nie mogli poznać. Ja mam teraz coś takiego z Danią, że coraz częściej mam ochotę jechać do ojca, siostry, przyjaciół i być tam z nimi, dostrzegać piękno kraju, którego nie mogłem podziwiać jako młody chłopak.
A jak często bywasz w Zabrzu?
— Bywam rzadko, ponieważ nie mam tam rodziny. Ale jestem tam częściej niż w Danii (śmiech).
Obserwujesz co się dzieje z Górnikiem?
— Kiedy gramy z moim menagerem Przemkiem w Fifę na konsoli, ja jestem Górnik – on Lechia, bo jest z Gdańska. Ale niestety ostatnio za mało chodziłem na mecze Górnika. Wiem, że bardzo dobrze sobie radzą.
Podobno Podolski wciąż nie porzucił pragnienia zakończenia kariery w barwach klubu…
— No, to by było piękne. Muszę się wybrać na mecz, jak znowu będzie można.
Hipotetycznie zakładamy, że w grupie Mistrzostw Europy są Polska, Dania i Ukraina. Serce zakrwawi?
— Nie, ja zawsze się bardzo cieszę, kiedy te drużyny grają w turnieju. Na Euro 2012 wszystkie trzy drużyny grały i naprawdę miałem komu kibicować (śmiech).
Ok. Dziękuję Ci za rozmowę. Ostatnie pytanie będzie o płytę – kiedy pojawi się coś nowego, sygnowanego Twoim imieniem?
— Nowa płyta zespołu Czesław Śpiewa jest w trakcie realizacji. To będą piosenki muzycznie i tekstowo napisane w większości przeze mnie. Prawdopodobnie nazwę ją „#Ideologiamozila”. Cieszę się z tego, bo jednak ostatnia moja solowa płyta była tych ładnych pare lat temu (dokładnie sześć, album „Księga Emigrantów, tom I” wyszedł w 2014 roku – dop. red.). Nie ukrywam, że czuję muzyczny głód. Zaraz potem chciałbym zająć się znowu Grajkami Przyszłości. Ten projekt chcę realizować regularnie co trzy lata.
Grudzień nadchodzi coraz większymi krokami, więc to będzie dobry czas na przypomnienie sobie tej płyty. Tak już na koniec czego możemy Ci życzyć i co Ty życzysz naszym czytelnikom?
— Ja życzyłbym sobie zdrowia. Czytelnikom życzyłbym zdrowia i spokoju. Naprawdę nam wszystkim się to przyda.
Marek Szymański